czwartek, 3 marca 2016

Przedstawiamy przedłużkę wodzy - MUSTA'AN

Chciałbym wam zaprezentować mały gadżet, którego wielu współczesnych łuczników konnych nigdy nie używało, ba, często go nawet nie widzieli na oczy. Dzieje się tak dlatego, że zdecydowana większość rozgrywanych obecnie zawodów składa się z konkurencji odbywających się na prostym torze wyznaczonym szrankami, czyli w prostej sytuacji, która nie wymaga w zasadzie używania wodzy pomiędzy kolejnymi strzałami. W takich warunkach jeździec wprowadza konia na tor i zagalopowuje trzymając łuk w lewej dłoni a wodze zazwyczaj w prawej, po czym tuż przed linią startu wypuszcza wodze z ręki, rzuca je na szyję konia, zaczyna strzelać i dopiero po minięciu wszystkich tarcz sięga po nie z powrotem licząc na to, że odcinek toru przeznaczony na wyhamowanie jest dostatecznie długi, aby odnaleźć wodze nawet nieco wplątane w grzywę.
Wodze są przy tym skrócone węzłem lub ruchomą przesuwką, aby nie wisiały zbyt nisko i ewentualnie, zwłaszcza jeżeli koń nosi głowę nisko, koniec wodzy jest przywiązany w jakiś sposób, lub zaczepiony na wysokim przednim łęku, jeśli nasze siodło takowy posiada. W ten sposób ręce mamy całkowicie wolne do posługiwania się łukiem i doprawdy, trudno sobie wyobrazić sposób postępowania bardziej odpowiedni podczas tego rodzaju zawodów.



Rozgrywanie konkurencji w szrankach ma wiele zalet, takich jak wyrównanie szans wszystkich startujących, możliwość brania udziału w zawodach również przez nieco mniej doświadczonych jeźdźców oraz mniej doświadczone konie a przede wszystkim - możliwość osiągania dobrych wyników również na pożyczonych, nieznanych zawodnikom koniach, co ma ogromne znaczenie dla łuczników wyjeżdżających na imprezy zagraniczne. Przed szrankami więc tak całkiem nie uciekniemy,  nie są one zresztą wynalazkiem współczesnym; opisy czy nawet szkice torów, wraz z rozmieszczeniem tarcz i innych celów oraz zestawami konkretnych ćwiczeń do wykonania znamy ze źródeł historycznych.
Jednocześnie jeżdżenie stale na torze może być, no wiecie, troszeczkę jednostajne...

Warto pamiętać, że "sportowy" sposób obsługiwania wodzy nie jest bynajmniej jedynym. Jak tylko wyjedziemy w nieco bardziej "bojowe" warunki, na otwartą przestrzeń, szybko dostrzeżemy jego minusy - wypuszczone z ręki wodze trudno jest błyskawicznie odzyskać, a póki trzymamy je w prawej dłoni trudno jest sięgnąć do kołczanu po kolejną strzałę. Dobry wierzchowiec łuczniczy powinien dać się prowadzić dosiadem (lub przynajmniej być nauczony utrzymywania zadanego kierunku i tempa dopóki ma zluzowane wodze), trudno jednak polegać na tym całkowicie, zwłaszcza w podnieceniu towarzyszącym niegdyś bitwie, a współcześnie inscenizacjom czy pokazom, w zamieszaniu i w obecności licznych innych koni galopujących dookoła. Jednocześnie okazji do strzału jest zazwyczaj mniej niż na torze; oczywiście w dalszym ciągu nadarzają się warunki do wypuszczenia serii strzał, błyskawicznie jedna za drugą, ale częściej w czasie pomiędzy strzałami trzeba przyhamować, skręcić, zawrócić, utrzymać szyk itd.

Wobec tego "bojowa" technika prowadzenia konia zakłada trzymanie wodzy w LEWEJ dłoni, razem z łukiem. Prawa ręka jest wolna i można nią sięgnąć po kolejną strzałę, założyć ją i chwycić cięciwę - cały czas prowadząc konia wodzami, które dopiero na ułamek sekundy przed strzałem, gdy zaczynamy napinać łuk, wysuwają się z dłoni. Po wypuszczeniu strzały łucznik posługujący się tą techniką będzie zasadniczo nastawiony na odzyskanie jak najszybciej kontaktu, a tylko w szczególnych przypadkach, gdy celów jest więcej i sytuacja pozwoli, zrezygnuje z podnoszenia wodzy i będzie natychmiast wypuszczał kolejne pociski.
Przy takim sposobie postępowania staramy się tracić kontakt tylko na moment.

I tu właśnie napotykamy nasz mały gadżecik, z arabskiego zwany musta'an, co można by przetłumaczyć jako "pomocnik", który jak wynika ze źródłowych tekstów oraz licznych ilustracji, był w bojowej technice bardzo często (choć nie zawsze) używany. Jest to po prostu przedłużka, z jednej strony przymocowana do końca wodzy, zaś z drugiej zaopatrzona w stoper - zgrubienie lub pierścień.
Możne to być jakikolwiek sznurek, choć odpowiednio sztywny i ciężki rzemień jest najwygodniejszy, bo wisi spokojnie nawet w galopie i mniej się plącze. Rzemień powinien być tak mniej więcej o połowę węższy niż wodze właściwe, żeby wygodnie się go trzymało między palcami a jednocześnie nie za wąski, by pozostał dostatecznie mocny i ciężki. Moim ulubionym rozmiarem jest 12mm - przy czym dłonie mam dość duże. Wygodną długość przedłużki trzeba sobie dobrać, ale w przybliżeniu jest równa odległości między kłębem konia a uchem jeźdźca normalnie siedzącego w siodle. Daje wtedy możliwość swobodnego obracania się z napiętym łukiem we wszystkie strony a jednocześnie nie zwisa niepotrzebnie.

Koniec przedłużki trzyma się pod małym i serdecznym palcem prawej ręki (które to palce w technice zekierowej nie są bezpośrednio używane przy strzelaniu), zaś przed wysunięciem z dłoni zabezpiecza go albo zgrubienie (węzełek czy koralik) przełożone na zewnątrz między palcem serdecznym i środkowym, albo też pierścień założony na palcu serdecznym. Jeśli używa się pierścienia zwanego mahbas, to BARDZO ważne jest, żeby między nim a końcem przedłużki umieścić króciutki odcinek "bezpiecznika" z cienkiego rzemyka lub nici, który zerwie się w razie upadku z siodła. Ja jednak zachęcam do używania wersji ze zgrubieniem, dzięki której zawsze kończymy jazdę z tą samą ilością palców, z którą zaczynaliśmy, a poza tym jest ona wygodniejsza przy ewentualnym przechodzeniu do innych rodzajów broni, jak szabla czy włócznia.

Po zwolnieniu cięciwy prawa ręka łucznika odskakuje naturalnym ruchem do tyłu, za ucho. Wystarczy nieco przedłużyć ten ruch w górę i do tyłu, aby przedłużka uniosła wodze z szyi konia i można je było ponownie złapać lewą ręką, trzymającą majdan łuku. W sumie podczas całego strzału wodze puszczamy tylko na jakieś, powiedzmy, półtorej sekundy i nie mamy żadnego problemu z ich odzyskaniem, nawet na bardzo nisko noszącym głowę, wyjątkowo kudłatym koniu. Proste? Proste!
Oczywiście niemniej ważne, niż przy każdym innym sposobie operowania wodzami jest płynne i delikatne – mimo pośpiechu - odzyskiwanie kontaktu. Nasz wierzchowiec szybko straci serce do tej zabawy, jeśli za każdym razem będzie szarpany za pysk.

 Trzeba się też nauczyć wyciągać strzały z kołczana lub trzymać zapasowe pociski w dłoni i zakładać je na cięciwę bez zaplątania się w musta’an (dlatego zresztą stosuje się pojedynczy, wąski rzemyk a nie przedłuża po prostu wodze, których pętla przeszkadzała by o wiele bardziej), oraz tak kierować koniem, aby nie dotknąć grotem założonej na łuk strzały jego uszu czy głowy, ale to tylko kwestia wprawy i nauczenia się kilku trików "co zrobić jeżeli..." Na samym początku może to - jak każda nowa umiejętność - sprawiać trudności czy nawet stwarzać pewne zagrożenia dlatego zachęcam do uczestnictwa w zajęciach z instruktorami AMM Archery. Nie znam nikogo poza naszą grupą oraz naszymi serdecznymi przyjaciółmi z Hucułka / Krom, kto praktykowałby tę nieco zapomnianą sztukę. Jeśli ktoś jeszcze na szerokim świecie używa na co dzień musta'an, prosiłbym o kontakt, chętnie wymienilibyśmy doświadczenia.

Po odpowiednim treningu można szybka zakładać strzały, trzymać zapasowe w ręku albo nawet zmienić rękę łuczną i strzelać na drugą stronę konia (jak leworęczny) bez żadnych kłopotów z przedłużką. Odpowienio używana przedłużka jest bardzo pożytecznym drobiazgiem, nie tylko przy samym strzelaniu, ale i w innych sytuacjach, zwłaszcza przy szkoleniu koni „pod łuk” oraz jazdach w terenie. Bardzo często obserwuję, że sama obecność przedłużki temperuje konie, mające skłonność do przyspieszania na luźnej wodzy. Wystarczy lekko unieść wodze za pomocą przedłużki, nawet bez ujmowania ich w rękę, aby delikatnie przypomnieć wierzchowcowi, żeby się nie wygłupiał. I można to zrobić z rękami wysoko, w pozycji po strzale, bez dodatkowego płoszenia konia szybkim ruchem w dół. Oczywiście nie działa to zawsze, ani na wszystkie konie, ale bywa bardzo przydatne.

Rozstępowując konia na luźnej wodzy można ją na wszelki wypadek trzymać w ręku albo przywiązać za jej pomocą koniec wodzy do przedniego łęku podczas krótkiego postoju (zwłaszcza przy nowoczesnym siodle, które zazwyczaj zamiast porządnej kuli ma najwyżej jakieś małe pierścienie. Bardzo też ułatwia robienie zdjęć, sięganie do sakw itd. Jedyne miejsce, gdzie nie będziemy go używać, to podczas zawodów na torze, gdzie nie chcemy, aby cokolwiek spowalniało sięganie po strzałę do kołczana. Nawet jednak wtedy przedłużki nie trzeba usuwać, można ją przywiązać do łęku. Po kilku latach jeżdżenia z musta'an gdy teraz wsiadam na konia ze zwykłymi wodzami, czegoś mi brakuje...

 

 

 

Podobna sekwencja ruchów, ale zakończona odwieszeniem łuku na
lewe przedramię/łokieć, używana na przykład przy przejściu do szabli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz